wierzch z podniecenia nowym dzidziusiem. Mamie także wychodziły na wierzch oczy, ale na myśl o
wsuwaniu dwudziestek w stringi jakiegoś młodego ogiera. Sama nie byłam pewna, co przyprawiało
mnie o większe mdłości.
Pojechałam czterystapiątką do domu, przez całą drogę rozglądając się za podejrzanymi
typkami. Powoli wspięłam się schodami do mojego mieszkanka, gdzie od razu klapnęłam na mój
obciągnięty aksamitem materac. Nawet nie spojrzałam na test ciążowy. No dobra, raz na niego
zerknęłam.
Jeszcze raz zadzwoniłam do Jacoba i zostawiłam wiadomość na jego sekretarce, tak na wszelki
wypadek. Nie wspomniałam, że u niego byłam ani o facecie ze spluwą. Włączyłam Kroniki
Seinfelda, przy których zasnęłam w ubraniu, zmagając się we śnie z wizjami złowieszczych tatuaży,
lśniącą srebrzystą spluwą kaliber 38 i moją matką, trzymającą kosz pełen różowych, maleńkich
buciczków.
Następnego ranka obudziłam się z silnym postanowieniem działania. Nie byłam jedyną
osobą, która szukała Jacoba, a to oznaczało, że musiałam zabrać się do sprawy na poważnie.
Byłam jego dziewczyną, więc teoretycznie miałam przewagę. Problem w tym, że tak naprawdę
niewiele o Jacobie wiedziałam. Kiedy byliśmy razem, oddawaliśmy się głównie typowym
randkowym zajęciom - szliśmy na kolację i film do Dome, spacerowaliśmy, trzymając się za ręce po
deptaku w Venice, przytulaliśmy się pod gwiazdami na koncercie symfonicznym w Hollywood
Bowl. Szczerze mówiąc, nie znałam żadnego z jego przyjaciół i teraz, kiedy się nad tym
zastanowiłam, uświadomiłam sobie, że właściwie nie wiem, co robił, kiedy się nie spotykaliśmy.
Była to niepokojąca myśl.
Zaczęłam od sporządzenia krótkiej listy osób z życia Jacoba, o których wiedziałam. Znalazła się
na niej, między innymi, jego matka. Sęk w tym, że nie znałam jej numeru telefonu ani imienia, więc
nie mogłam nawet zadzwonić do informacji. Pewnie znalazłabym namiary do niej gdzieś w
mieszkaniu Jacoba, ale po natknięciu się tam na Pana Nikt nie miałam ochoty tam wracać.
Pozostawało mi biuro Jacoba. Wiedziałam, że jeden spis telefonów ma w palm pilocie, a drugi na
komputerze w pracy.
Jedyną przeszkodą w dobraniu się do jego komputera była Jessica. Byłam jednak pewna, że
uda mi się znaleźć sposób, by sobie z nią poradzić. Ta kobieta miała iloraz inteligencji kabaczka.
Włożyłam strój idealny na taką akcję. Czarne spodnie DKNY, jasnoniebieski top i odlotowe czarne
szpilki od Jimmy'ego Choo, ozdobione kryształkami górskimi. Gdy pociągnęłam oczy czarnym
eyelinerem, wyglądałam jak dziewczyna Bonda. Zostawiłam samochód na wielopoziomowym
parkingu nieopodal kancelarii Jacoba i o dziewiątej piętnaście stanęłam przed pulpitem Jessici,
wykładając swoją sprawę.
– Chyba zostawiłam swoją komórkę w sali konferencyjnej, kiedy tu ostatnio byłam. Mogłabym
wejść i jej poszukać? Proszę? To zajmie tylko chwilkę.
Tak jak przewidziałam, Jessica była zachwycona tą sytuacją, a jej narysowane kredką brwi aż
drgały z uciechy.
– Przykro mi, ale nie mogę tam pani wpuścić.
– Proszę? Poprosiłabym Jacoba, ale nie mogę się do niego dodzwonić. Proszę, uwinę się raz
dwa.
– Przykro mi, ale mogą tam przebywać jedynie prawnicy i klienci - oznajmiła, wskazując
drzwi z matowego szkła. – Nie możemy wpuszczać kogo popadnie.
– Ale ja naprawdę bardzo potrzebuję tego telefonu - zajęczałam.
Jessica wzruszyła wymownie ramionami, dając do zrozumienia, że niewiele ją to obchodzi.
Wydęłam wargi, a potem udałam, że w zamyśleniu przyglądam się zakazanym drzwiom. Potem
policzyłam jeszcze do trzech i otworzyłam szeroko oczy, jakbym właśnie doznała olśnienia.
– Wiem! Jessica, ty mogłabyś mi go przynieść.
Zerknęła na ekran swojego komputera. Na jej twarzy dostrzegłam wahanie. Postanowiłam kuć
żelazo, póki gorące, zanim nieodwołalnie wróci do układania pasjansa.
– Och, proszę, Jess? Naprawdę bardzo, bardzo potrzebuję tego telefonu. Wyświadczysz mi
ogromną przysługę. Będę ci wdzięczna po wieki wieków.
Przygryzła olbrzymią wargę i wpatrywała się we mnie bez słowa tak długo, że zaczynałam się
obawiać, iż może zapomniała, jak brzmiało pytanie. W końcu ciężko westchnęła.
– Okay. Pójdę zobaczyć. Ale proszę się stąd nie ruszać.
Uniosłam dwa palce.
– Słowo harcerki.
Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że będzie to aż takie proste. Zaczekałam, aż zniknie w jednej z
sal konferencyjnych, po czym wpadłam za szklane drzwi i pognałam korytarzem do gabinetu
Jacoba. Szybko wśliznęłam się do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Tak jak się spodziewałam, nie
było tu Jacoba, choć w powietrzu nadal unosił się zapach jego wody kolońskiej Tommy'ego
Hilfigera.
Zaciągnęłam się głęboko, czując rozpaczliwe pragnienie, by go odnaleźć. W gabinecie
znajdowały się trzy regały z książkami i jasne dębowe biurko. Na blacie leżał opasły, oprawiony w
skórę terminarz, stał monitor komputera, telefon z milionem przycisków, przybornik z
długopisami oraz stos grubych teczek z aktami spraw.
Na telefonie migała lampka, informując o nieodebranych wiadomościach. Usiadłam ostrożnie
za biurkiem i włączyłam komputer. Na szczęście Jacob nie wylogował się z systemu ostatnim
razem, więc znalezienie spisu telefonów i numeru jego matki w Palm Springs zajęło mi zaledwie
kilka minut. Wyciągnęłam z szuflady bloczek samoprzylepnych karteczek, zapisałam numer i
schowałam kartkę do tylnej kieszeni spodni. Zadanie wykonane. Byłam całkiem niezła w te klocki.
Wyłączyłam komputer, odłożyłam bloczek z karteczkami na miejsce i już miałam wyjść, kiedy mój
wzrok ponownie padł na stos teczek z poufnymi dokumentami. Obejrzałam się szybko przez ramię
i choć było to zupełnie zbyteczne, sprawiło, że poczułam się lepiej. Nikogo nie było. Nikt nie
patrzył. Byłam tu tylko ja. Sam na sam z aktami.
Próbowałam oprzeć się pokusie... ale jestem tylko człowiekiem. Wzięłam teczkę z samej góry,
wiedząc, że gdyby Jacob przyłapał mnie na przeglądaniu papierów, najpierw by się wkurzył, a
potem wygłosił długi wykład o relacji klient - adwokat, zasadzie poufności i innych takich. Ale to
była wyjątkowa sytuacja. Spóźniał mi się okres. Nie było mowy, żebym zrobiła ten cholerny test i
borykała się z jego rezultatami bez niego. To przez niego musiałam nasikać na patyczek, więc ma
przy mnie być, kiedy będę to robić.
Czując się w pełni usprawiedliwiona, otworzyłam teczkę. Worthington przeciwko
Pattersonowi. Ku mojemu rozczarowaniu zawierała same oficjalne dokumenty napisane jakby w
obcym języku. Zrozumiałam z tego wszystkiego może dwa słowa. To by było na tyle, jeśli chodzi o
pikantne szczegóły. Odłożyłam teczkę na stos w nadziei, że może w jednej z pozostałych znajdę coś
o szantażu, pogróżkach czy innych ciemnych sprawkach. Nie dopuszczałam myśli, że przeglądam
dokumenty Jacoba z czystego wścibstwa. Wzięłam teczkę sprawy Elmer przeciwko Wainsrightowi.
– Co pani robi?
Moja głowa tak nagle odskoczyła w górę, że obawiałam się urazu kręgosłupa. W drzwiach stał
nie kto inny jak Pan Nikt. Serce stanęło mi w piersi i szybko zlustrowałam go wzrokiem,
sprawdzając, czy nie ma broni. Na szczęście nie zauważyłam spluwy. A biorąc pod uwagę, że miał
na sobie ciasno opinający ciało granatowy T - shirt i dopasowane lewisy, raczej nie było możliwości,
żeby gdzieś ją ukrywał. Wyglądał, jakby dużo ćwiczył. Rosalie byłaby zachwycona.
– Hm? Co hm? A, tak. Co robiłam. Szukam Jacoba - zapiszczałam.
Na jego widok nagle zamieniłam się w Myszkę Minnie. Odchrząknęłam, próbując przekonać
samą siebie, że nie boję się tego faceta. W końcu byliśmy w kancelarii prawnej. Nie mógł mnie tutaj
zabić. Prawda? Na wszelki wypadek cofnęłam się o krok. Lepiej być ostrożną, niż później żałować.
– Co za zbieg okoliczności - odparł, znacznie głębszym i łagodniejszym głosem, niż się
spodziewałam. - Ja też. I co? Jakieś rezultaty?
Pokręciłam przecząco głową, obawiając się odezwać. A jeśli znowu włączy mi się głos dziecka z
Klubu Myszki Miki. Ten facet był jednak niebezpieczny. I nie chodziło tylko o to, że mógł mieć
gdzieś ukrytą broń. Jego mocno zarysowana szczęka i pewne spojrzenie ciemnych oczu, którym
szybko omiótł gabinet, również dawały do myślenia. Byłam też gotowa założyć się o moje sandały
Spigi, że biała blizna przecinająca jego brew nie była wynikiem skaleczenia się kartką papieru.
Pan Nikt podszedł powoli do biurka Jacoba i spojrzał na akta sprawy, którą próbowałam zgłębić.
– Znalazła tam pani coś ciekawego?
– Nie wiem. Nie rozumiem prawniczego żargonu.
Jego usta drgnęły lekko w kącikach.
– Sprytne.
– Dzięki.
Oparł się swobodnie o biurko, krzyżując ręce na piersi. Jego bicepsy niemal rozsadzały rękawy
koszulki; spod prawego znowu wyjrzał tatuaż. Zdaje się, że to była pantera. Czarna i lśniąca. Z
pazurami ostrymi jak brzytwy.
– Może jednak zechce mi pani powiedzieć, co tu tak naprawdę robi?
– Raczej nie. - Znowu pokręciłam przecząco głową.
Jego twarz rozjaśnił leniwy, szelmowski uśmiech, zielona oczy błyszczały. Taki uśmiech
sprawia, że dziewczyna albo kuli się ze strachu, albo ma ochotę zedrzeć z faceta ciuchy. Nie
wiedzieć czemu, nagle zaschło mi w ustach. Oblizałam wargi.
– Okay - powiedział, przechylając głowę na bok. – Spróbujmy inaczej. Jak się pani nazywa?
– Bella.
– Bella i co dalej?
– Bella, dziewczyna Jacoba. - Nie chciałam zdradzać mu swojego nazwiska, na wypadek gdyby
figurowało w książce telefonicznej.
– Dziewczyna Jacoba? Naprawdę? - Uniósł brew.
– Tak. Dziewczyna Jacoba.
– Aha. - Zmierzył mnie wzrokiem.
– Co?
– Nic. Po prostu nie spodziewałem się, że lubi słodkie kobietki.
– Hej! - Oparłam ręce na biodrach, przybierając głos twardej laski. - Tak się składa, że dziś
pozuję na dziewczynę Bonda.
– Spokojnie, dziewczyno Bonda. - Na jego usta znów wypłynął leniwy, niepokojący uśmiech. -
Nie powiedziałem, że mi się nie podoba.
Przełknęłam ślinę.
– Och. - Cholera.
Chciałam dalej odgrywać twardą laskę, ale przez ten jego seksowny uśmiech złego chłopca
znowu włączyła się Myszka Minnie.
– No dobrze, a pan kim jest?
– Detektyw Edward Cullen. Departament Policji Los Angeles.
Ach, tak. W myślach puknęłam się ręką w czoło. To wyjaśniało, dlaczego miał spluwę. Miałam
cichą nadzieję, że węszenie w cudzych rzeczach nie jest wykroczeniem. Kąciki jego ust znowu się
uniosły, jakby czytał w moich myślach.
– Jessica nie wie, że pani tu jest, prawda?
Nie zaszczyciłam jego pytania odpowiedzią, co go tylko jeszcze bardziej rozbawiło. Nie
skomentował tego, tylko zaczął przesłuchanie.
– Kiedy ostatni raz widziała pani Jacoba Howe'a?
– W piątek. Mieliśmy zjeść razem lunch. O co tu w ogóle chodzi?
– Odwołał lunch?
– Nie, spóźniłam się. - Skrzywiłam się, poruszając drażliwy temat spóźnienia. - Kiedy tu przyjechałam, rozmawiał z panem, a potem...
Urwałam, przypominając sobie, jak Jacob patrzył za Cullenem, zanim nagle odwołał nasz lunch. Już wtedy wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Nie podobało mi się, że przez to „coś" Jacob spakował manatki i ulotnił się w nieznane. Z trudem przełknęłam ślinę i spróbowałam zmienić temat.
– A w ogóle jak pan się tu dostał? - zapytałam, wiedząc, że jeśli Jessica nie chciała wpuścić mnie, na pewno nie wpuściłaby gliniarza.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Mam nakaz sądowy.
Podwójne och. Nagle moje teorie o szantażu i ciemnych sprawkach przestały wydawać się takie fantastyczne.
– Nakaz sądowy? - zapiszczałam. - Ale mam prawo zachować milczenie?
Uśmiechnął się szerzej, a w jego lewym policzku pojawił się dołek. Widać było, że go to bawi.
Mnie cała ta sytuacja nie wydawała się ani trochę zabawna. Mój chłopak zaginął, w jego gabinecie był gliniarz z nakazem, a na blacie w mojej kuchni leżał test ciążowy, czekając, aż znowu opiję się sprite'em. Nie, zdecydowanie nie było mi do śmiechu.
– To nakaz rewizji - wyjaśnił.
Usiadł na biurku Jacoba, wziął teczkę z dokumentami, które przed chwilą przeglądałam i zaczął je studiować, marszcząc w skupieniu brwi. Najwyraźniej rozumiał więcej niż ja. Zerknęłam mu przez ramię, żeby sprawdzić, czy w dokumentach nie pojawiło się nagle jakieś przystępne tłumaczenie, ale nie. Nadal wszystko było po chińsku.
– Czego pan szuka? - zapytałam w końcu.
– Dowodów.
Nie był zbyt wylewny. Jeśli chciałam informacji, musiałam je od niego wydostać.
– Okay, poddaję się. O co tu tak naprawdę chodzi?
Cullen uniósł wzrok. Przyglądał mi się spod zmrużonych powiek, jakby zastanawiał się, ile może mi powiedzieć.
– W porządku. Pani chłopak - powiedział, podkreślając ostatnie słowo, jakby mi nie wierzył - jest poszukiwany w związku z oskarżeniem o defraudację, jakie wnieśliśmy przeciwko jednemu z jego klientów, Mike’owi Greenwayowi. - Urwał. - Słyszała pani o nim ?
Owszem, słyszałam, i najwyraźniej moja mina mnie zdradziła. Laurent Greenway był jednym z najważniejszych klientów Jacoba. Wiedziałam, że Jacob często się z nim kontaktował. W zeszły czwartek odwołał nawet naszą kolację, żeby się z nim spotkać. Ale jeśli Jacob miał kłopoty, nie zamierzałam być tą, która wbije ostatni gwóźdź do jego trumny.
– Zdaje się, że nazwisko obiło mi się o uszy.
Cullen wbił we mnie twarde spojrzenie. Super, teraz jeszcze wychodziłam na kiepską kłamczuchę.
-Laurent Greenway jest prezesem Victoria Technologies - ciągnął. - Starają się wejść na giełdę i dopełniają formalności z Komisją Papierów Wartościowych i Giełd. Jednak niezależny audyt finansów firmy wykazał drobne nieprawidłowości.
– Jak drobne?
– Rozbieżności w rachunkach na dwadzieścia milionów dolarów.
– Wow. - Zdecydowanie wybrałam złą branżę.
– Zanim zdążyliśmy wnieść oskarżenie, Greenway zniknął.
– Z gotówką?
– Zgadza się. Pieniądze zostały przelane z Victoria Newtone na konto z upoważnieniem, skąd w paru ratach trafiły do firmy PetriCorp. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało cacy, ale potem zorientowaliśmy się, że PetriCorp istnieje tylko na papierze. Niech pani zgadnie, kto jest jej właścicielem ?
-Laurent Greenway ?
- Blisko. Firma jest zarejestrowana na jego żonę Irine,która występuje w dokumentach pod panieńskim nazwiskiem Denali. Sęk w tym, że konta PetriCorpu też zostały wyczyszczone. Ślad na papierze urywa się na osobie, która założyła rachunki.
Poczułam ucisk w żołądku.
– Na Jacobie?
– Bingo.
Cullen rozparł się na krześle i skrzyżował ramiona, bacznie mi się przyglądając. Starałam się nie okazać, jak bardzo jestem poruszona.
– Czy Jacob jest o coś podejrzany?
Twarz Cullena była nieprzenikniona.
– Jest osobą powiązaną ze sprawą.
Oho. Obejrzałam dość odcinków serialu Prawo i porządek, żeby wiedzieć, co to oznacza. Jak najszybciej musiałam odnaleźć Jacoba. Zanim zrobi to Cullen. Z prędkością błyskawicy ulotniłam się z kancelarii. Nie zaczekałam nawet, aż Jessica wyjdzie na przerwę, tylko wypadłam z powrotem przez szklane drzwi i przecięłam biegiem recepcję, słysząc, jak Miss Plastik woła za mną „oszustka".
W głowie kręciło mi się przez całe dwie przecznice drogi do samochodu. W zeszłym tygodniu Jacob wystawił mnie do wiatru, żeby pójść na kolację z Greenwayem. Jeśli to, co mówił Cullen, było prawdą, było to na dzień przed tym, zanim Jacob uciekł w nieznane. Aż bałam się pomyśleć, czego dotyczyło tamto spotkanie. Nie, żebym uważała, że Jacob naprawdę jest w coś zamieszany.
Był na to zbyt porządny; nie mógł nawet znieść przekrzywionego krawata. Nigdy nie zgodziłby się na udział w nielegalnym przedsięwzięciu.
Jeśli jednak nieświadomie pomógł Greenwayowi, możliwe, że wiedział więcej, niż powinien. A jeśli Greenway był pozbawionym skrupułów przestępcą, jak to sugerował Cullen, to Jacobowi ogło grozić niebezpieczeństwo. Mimo to wątpiłam, by wyszło mu na dobre, gdyby pierwsza znalazła go policja.
Jakkolwiek na to spojrzeć, Jacob wpakował się w niezłe tarapaty. Wdrapałam się po schodach na drugi poziom parkingu, odpaliłam dżipa i wyjechałam na Grand. Stałam właśnie na czerwonymświetle, zastanawiając się, co dalej, kiedy zobaczyłam, jak z budynku Jacoba wychodzi Cullen. Wskoczył do swojego czarnego SUV - a, zaparkowanego w niedozwolonym miejscu (jedna z korzyści bycia gliną), odpalił silnik i włączył się do ruchu, trzy samochody przede mną.
Kiedy zapaliło się zielone, przemknął między samochodami i skręcił ostro w Ósmą ulicę. Odruchowo pojechałam za nim. Czy wiedziałam, co robię? Nie. Ale było dla mnie oczywiste, że Jacob nie pojechał zajmować się niedomagającą matką. Innych pomysłów nie miałam. Sądziłam, że jestem bardzo przebiegła, trzymając się w odstępie dwóch samochodów od Cullena, który jechał stodziesiątką na południe. Przebiliśmy się przez śródmieście, przecinając dzielnice Watts i Compton, aż wreszcie znaleźliśmy się na czterystapiątce. Jechał z rozsądną prędkością a ja żałowałam, że nie mam mniej rzucającego się w oczy samochodu. Choć uwielbiałam swojego czerwonego dżipa, zupełnie nie wtapiałam się w tło. Zapamiętałam sobie, żeby pożyczyć jasnobrązowego saturna Rosalie, jeśli jeszcze kiedyś przyjdzie mi do głowy bawić się w szpiega.
Cullen jeszcze jakiś czas jechał na południe, aż w końcu skręcił na dwudziestkędwójkę i skierował się na wschód w stronę piątki i Orange County. Robiło się późno i wiedziałam, że na piątce będzie tłoczno. A ja umierałam z głodu. Sięgnęłam do schowka, w nadziei, że Rosalie zostawiła tam jakiegoś proteinowego batonika. Znalazłam tylko paczkę stęchłych krakersów i listek gumy. Zaczęłam zajadać krakersy, mając nadzieję, że Cullen wkrótce zatrzyma się przy Taco Bell. Nic z tego.
Dotarliśmy do piątki, gdzie czarny SUV zjechał na lewy pas, przygotowując się do długiej jazdy. Jęknęłam i zanotowałam w pamięci, żeby się zawczasu najeść, jeśli jeszcze kiedyś będę śledziła gliniarza. Kiedy byłam już bliska zrezygnowania z całej zabawy, a w oczy zajrzało mi widmo śmierci głodowej, Cullen zjechał z autostrady na Bear Street, kierując się w stronę San Joaquin Corridor. Serce zabiło mi mocniej, kiedy uświadomiłam sobie, że zmierzamy w sam środek najbardziej ekskluzywnej dzielnicy handlowej w Orange County. Może Cullen nie był wcale taki zły. Kiedy zbliżaliśmy się do centrum handlowego South Coast Plaza, SUV skręcił, oddalając się od dzielnicy handlowej w stronę mieszkalnej. Wkrótce wzdłuż ulic pojawiły się piętrowe wille w hiszpańskim stylu i domy stylizowane na angielskie rezydencje w stylu Tudorów. W końcu Cullen zatrzymał się przy olbrzymim, nowoczesnym domu, którego jedna ściana była wykonana w całości ze szkła.
Domyślałam się, że został zaprojektowany przez jakiegoś znanego architekta - poznawałam to po skosach i załamaniach konstrukcji, która sprawiała wrażenie, jakby mogła runąć przy mocniejszym podmuchu wiatru. Niewielki ogródek wypełniała głównie trawa i dekoracyjne kamienie, co znakomicie komponowało się z surowym pięknem szklanej konstrukcji. Cullen zaparkował SUV - a, wysiadł i podszedł do domu.
Zatrzymałam się po drugiej stronie ulicy, kuląc się na siedzeniu, na wypadek gdyby obejrzał się za siebie. Na szczęście tego nie zrobił. Jestem pewna, że mój czerwony dżip bardzo się wyróżniał wśród stojących wzdłuż ulicy jaguarów i beemek w neutralnych kolorach. Cullen zapukał do drzwi wejściowych i czekał. Po chwili zapukał jeszcze raz. Najwyraźniej nikogo nie było w domu. Osunęłam się bezwładnie na siedzeniu na myśl, że przejechałam taki kawał drogi na próżno, w dodatku o pustym żołądku.
Pan Czarna Pantera obejrzał się przez ramię, jakby obawiał się, że ktoś może go obserwować. Nawyk prawdziwego gliniarza... Byłam pod wrażeniem. Jeszcze bardziej opuściłam się na siedzeniu, tak że ponad dolną krawędzią szyby wystawały tylko moje oczy i nos. Najwyraźniej Cullen uznał, że nie jest obserwowany, bo obszedł dom i zniknął za malowaną drewnianą furtką na tyłach. Czekałam. Nic się nie działo. Cholera. A jeśli forsował drzwi, żeby dostać się do środka? Może miał tam już skutego kajdankami Jacoba?
Otworzyłam drzwi samochodu, wysiadłam ostrożnie i skulona, prawie w kucki, ruszyłam na drugą stronę ulicy. Po chwili zdałam sobie sprawę, jak głupio muszę wyglądać. Wyprostowałam się więc i dumnie obeszłam dom, zupełnie jakbym była u siebie. Ogród za domem było znacznie okazalszy od tego od frontu. Rosły tu palmy, sukulenty oraz kwiaty strelicji, zwanej „rajskim ptakiem". W zboczu wzgórza, na którym stał dom, wyodrębniono kilka poziomów, z wydzieloną częścią na grillowanie, zadaszonym tarasem oraz basenem o olimpijskich wymiarach.
Cullen stał na najniższym poziomie i spoglądał na basen. Nie widziałam, na co dokładnie patrzy, więc szybko przemknęłam między zaroślami, wdrapując się o poziom wyżej od niego. Wyprostowałam się, żeby lepiej widzieć.
Niestety, nierówne podłoże plus moje ponad pięciocentymetrowe obcasy sprawiły, że się pośliznęłam. Zaczęłam machać rękami, próbując odzyskać równowagę, ale było za późno. Poleciałam głową do przodu i nim mogłam się powstrzymać, krzyknęłam. Cullen odwrócił się i zobaczył, jak młócę powietrze rękami, a potem lecę prosto na niego.
– Jezu... - wymamrotał, po czym upadł ze stłumionym jęknięciem, kiedy na nim wylądowałam.
Muszę przyznać, że wolałam takie lądowanie od runięcia na ziemię, choć nie jestem pewna, które było boleśniejsze. Napakowany tors Cullena nawet nie drgnął. Zastanawiałam się, ile godzin dziennie spędza na siłowni.
– Co pani tu robi, do cholery? - warknął, z nosem zaledwie kilka centymetrów od mojego. Zamrugałam, starając się zignorować falę ciepła, którą poczułam, kiedy jego mięśnie się pode mną poruszyły.
– Jechałam za panem.
– Tyle to sam wiem. Ale uznałem, że zostanie pani w samochodzie.
To by było na tyle, jeśli chodzi o błyskotliwą karierę Belli, kobiety szpiega. Zeszłam z niego, niezgrabnie wracając do pionu. Zapamiętać: prawdziwe dziewczyny Bonda nie noszą szpilek od Jimmy'ego Choo.
– Przepraszam - wymamrotałam, pewna, że zabrzmiało to równie głupio, jak się czułam.
Cullen burknął coś w odpowiedzi, podniósł się i otrzepał sobie tyłek. Starałam się nie gapić. W każdym razie nie za bardzo.
– Następnym razem włożę baleriny - zapowiedziałam.
– Mądrala - mruknął.
Nie sięgnął jednak po broń przy pasku, co uznałam za dobry znak.
– Czyj to dom? - zapytałam.
Oczy Cullena pociemniały. Zacisnął szczękę, aż na szyi wyskoczyła mu mała, pulsująca żyłka.
– Jej. - Wskazał na basen.
Spojrzałam na czystą, niebieską wodę, mieniącą się w promieniach popołudniowego słońca.
– Och!
Poczułam, że zaraz zwrócę wszystkie krakersy. Przed oczami tańczyły mi czarne plamki. Elegancki ogródek zawirował i gdyby nie ramię Cullena, którym natychmiast oplótł mnie w pasie, zaliczyłabym kolejne twarde lądowanie. W basenie była wysoka, szczupła kobieta, z obłokiem blond włosów. Unosiła się na powierzchni z twarzą do dołu.
~~~
Hej, a o to nowy rozdział.
Czekam na komentarze.
Jagoda